Press "Enter" to skip to content

Styczeń – luty 2023. Przecinek Przed, Że

Miesięcznik. Zazwyczaj powstaje na oczach Czytelników

Wstęp

Jeśli chodzi o rekord redakcji w kostce Rubika, to w nowy rok weszliśmy z czasem 46.96 sek. Luty zakończyliśmy z wynikiem 37.016 sek. Jest rozwój. A rozwój to proces. Ktoś powie: stan nieustalony. Inny doda: nie ma nic stałego w tym świecie poza ciągła zmianą. Nie podobna choć raz wejść do tej samej rzeki. Nie podobna mieć dwóch tych samych wschodów Słońca. Między 550. urodzinami a 550. rocznicą urodzin Wielkiego Astronoma wypadła rocznica zbrodniczej napaści rosyjskich bandytów na Ukrainę, a tymczasem naukowcy zauważyli już przytłaczającą przewagę treści napisanych nad ilością potencjalnych czytelników. Dlatego my się streszczamy i lakonizujemy jak opowieści w książeczkach z serii “Poczytaj mi mamo” (oj, nie było tam przecinka).

Kącik historyczny

Średniowieczny astronom spogląda przez lunetę i myśli “po co ja się tak staram; za 600 lat i tak ciemni ludzie będą uważać, że myślałem, iż Ziemia jest płaska”.

A propos astronomii. Można (ostatecznie) założyć, że urodziny Mikołaja Kopernika obchodzimy 19 lutego, ale stwierdzenie tego dnia “550 lat temu urodził się ów wielki astronom Mikołaj Kopernik” nie ma racji bytu. Tak powiedzieć można było dopiero ostatniego dnia lutego, bo…

…mimo że…

“19 lutego” w kalendarzach juliańskim i gregoriańskim brzmi tak samo, to nie oznacza tego samego dnia. Z juliańskim problem komplikuje się też dlatego, że 19 lutego 2023 to nie ten sam dzień, co 19 lutego 1723, a oba te dni z kolei to nie te same, co 19 lutego 1473. Abstrahując oczywiście od innego położenia Ziemi w galaktyce i innego położenia tej galaktyki względem innych galaktyk.

To na czym odkrycie Kopernika polega? Mimo że uczą nas czego innego, chodzi głównie o to, że nie musimy uważać środka Ziemi jako środka wszechświata. Mimo że uczą nas jeszcze czego innego, dla Kościoła wcale nie było to niewygodne. Niewygodnym byłoby raczej utrzymywanie, że piekło położone pod Ziemi warstwą położone jest tym samym w centrum świata.

Informacje z terenu

Zasłyszane zostało, że Szczecin też jest spoko. Przeczytane wcześniej, że co za różnica, że wszystko jedno, Cieszyn czy Szczecin. Ale gdyby się gdzieś wyprowadzić ze wsi swojej, to najlepiej za granicę. Gdzieś gdzie ciepło jest cały czas. 24 godziny na dobę.

Z okazji okrągłego świętowania rocznicy powstania zespołu Róże Europy, do składu zespołu dołączył współzałożyciel, obecny na pierwszych dwóch płytach, ówczesny współ-kompozytor największych przebojów, redaktor Artuch Orzech. Co więcej na przynajmniej jeden koncert (Był sobie Jarocin) zaproszeni zostali też Maciej Ochman (klawisze) i redaktor Ryszard Wojciul (saksofon). Nie mamy informacji, czy ktokolwiek ze składu Pudelsów zagra na jubileuszu, jeśli takowy nastąpi, ale miło wspominamy 25. urodziny Armii, na których zagrali niemal wszyscy (którzy mogli) muzycy nagrywający poszczególne płyty. Ale kiedy to było? W dwa tysiące dziesiątym!

Myśli Ciela

Dlaczego dzieło Kopernik było tak rewolucyjne? Bo rewolucje miało już w samym tytule: O REWOLUCJACH CIAŁ NIEBIESKICH. Bywa i tak, że i Ty, Czytelniku, miewasz w brzuchu, za samym pępkiem, rewolucje.

Kącik filozoficzny

Uwaga organizacyjna, wręcz metafilozoficzna. Filozofia nie służy dawaniu odpowiedzi lecz wkładaniu szprych w ideologiczne mrowiska.

Kącik wKościele

Mariusz Stopa OP (znaczy dominikanin), dotychczas doktor fizyki, został właśnie również doktorem filozofii. Informacja to godna kącika powstającego we współpracy z redakcją wKościele, jednak warto podkreślić, że każdy ochrzczony doktor mógłby w niej wystąpić jako doktor: Kościoła? z Kościoła? w Kościele?

Kącik fabularny

Taka sytuacja. Przez Białoruś dostają się do Polski cztery osoby z Etiopii. Chrześcijanie, wiadomo. Wycieńczeni krążą po lesie pod Hajnówką (byli Państwo kiedyś (nocą) w tym gigantycznym, pełnym bagien i zawalonych drzew, lesie?). Dwudziestoośmioletnia Mahlet zupełnie traci siły, jest umierająca. Dwaj z towarzyszy biegną po pomoc. Na skraju lasu trafiają na jakąś stróżówkę. Jeden zna angielski. Stróż nie za bardzo. Zrozumiał jedynie, że w lesie została siostra tych dwóch. Z bratem. Dzwoni po policję. Policja przyjeżdża, kiwa głowami i wzywa straż graniczną. Ta wyrzuca tych dwóch (pewnych, że ktoś pomoże umierającej Mahlet) na Białoruś (no przecież nie przez legalne graniczne przejście), a po lesie jeździ, myląc kierunki (bo jak chodzi o wasze lewo, to z pewnością o nasze prawo). Działacze cywilni po kilku dniach sami odnajdują ciało Mahlet. Do pobitego i nic nie pamiętającego czwartego z Etiopczyków “docierają” po tygodniu – jest w Białorusi. Cywile przy okazji znajdują inne ludzkie szczątki. Nie mogą doprosić się o pozwolenie na wstęp do parku narodowego, skąd trzeba ściągnąć zwłoki nie znanego nam z imienia Afgańczyka, ale teraz nie mówi się Afgańczyk lecz osoba z Afganistanu.

Książka

Barbara Włodarczyk, Szalona miłość. Chcę takiego jak Putin

Bardzo dobrze się to czyta. To zasługa lekkiego, gawędziarskiego, naszpikowanego anegdotami stylu Barbary Włodarczyk, wieloletniej telewizyjnej korespondentki z Rosji, autorki cyklu programów “Szerokie tory”. Mimo tej konwencji Włodarczyk przekazuje między wierszami sporo wiedzy o Rosji i jej historii. Bohaterem (superbohaterem) książki i wspólnym mianownikiem dla wszystkich reportaży jest Putin, wymieniany przez Rosjan w jednym ciągu z Leninem i Stalinem (co tam jest nobilitacją i miarą wielkości przywódcy). Autorka moc sprawczą osoby Putina odczuła osobiście, co opisuje z humorem. W książce próbuje dociec, co kobiety – niezależnie od wieku – widzą w Putinie i wychodzi na jaw, że popularna piosenka “Chcę takiego jak Putin” jest w istocie głosem żeńskiej części narodu. Przywódca najwyraźniej wie co robi, wzbijając się w niebo na motolotni, żeby na oczach milionów telewidzów poprowadzić klucz młodych żurawi. Albo pokonać na macie mistrzów judo, czy nurkując, wyłowić z morza grecką amforę. “Chcę takiego jak Putin” to współczesna Rosja w pigułce. Przeczytamy m.in. o aneksji Krymu, która wywołała w Rosji powszechny entuzjazm i zjednoczyła naród wokół Putina (miał wtedy rekordowe poparcie ponad 85 procent Rosjan); o weteranach Wielkiej Wojny Ojczyźnianej (pisanej w Rosji zawsze z wielkich liter), szaleństwie mocarstwowego militaryzmu i fenomenie pieśni Wstawaj, strana ogromnaja; o fascynacji Ameryką, która przerodziła się w niechęć i patrzenie na Amerykanów z góry oraz pragmatycznym sojuszu z Chinami; o wypieraniu i przemilczaniu niewygodnych faktów historycznych (w tym agresji na Polskę w 1939 i zbrodni stalinowskich). Najbardziej ujął mnie reportaż o tym, jak się żyje dzisiaj na wyspach Sołowieckich, gdzie w łagrze więziono (bliskiego mojemu czytelniczemu sercu) Wałeriana Pidmohylnego i innych twórców ukraińskiego Rozstrzelanego Odrodzenia. Bezcenne są rozmowy autorki właśnie z mieszkańcami głubinki (czyli rosyjskiej prowincji). Jak sama trafnie diagnozuje sytuację – tam jest prawdziwa Rosja. Wpatrzona w Putina Rosja, dla której telewizyjne wiadomości (czyli teatr jednego aktora) są często jedynym oknem na świat.
Barbara Włodarczyk nie podejmuje się prognozowania, ile jeszcze potrwa epoka Putina, ale jej książka dobitnie pokazuje, że słowa “Jest Putin, jest Rosja. Nie ma Putina, nie ma Rosji” oddają sposób myślenia milionów obywateli tego kraju.

[mo]

Taras Prochaśko, FM Hałyczyna

Nie wiem, czy po latach nie uznałabym tego za najlepszą książkę t.pro (czyli Tarasa Prochaśki). Neprosti oczywiście są niepodważalnie niezwykli, ale to FM Hałyczyna, Leksykon tajemnych znań i Z cioho można zrobyty kilka opowiadań/ Jak ja perestaw buty pysmennykom chyba okazały się dla mnie ważniejsze. Do FM mam stosunek szczególny, pewnie dlatego, że dzięki Hani mam jej pierwotną dźwiękową wersję (czytaną przez Tarasa Prochaśkę jako radiofelieton) i długo chodziłam po Warszawie, jeździłam pociągami do domu (aż chciałoby się napisać додому) z empetrójką w uszach (tj. słuchawkami odeń) i głosem t.pro mówiącego na przykład o tym, że lubi rozmyślnie nie palić w piecu w jednym pokoju, lubi wstawać z ciepłego łóżka w zimno, kiedy piece wystygły i trzeba w nich rozpalić. Właśnie tego tekstu teraz szukam, w chwili, gdy siedzę w dużym pokoju w ciepłej piżamie spod 🎄 z bawełny “cashmeer like”, przykryta kocami, w podwójnych skarpetkach (w tym wełnianych z Ananuri) i ciepłych kapciach i grabieją mi palce od stukania w klawiaturę. Bo, pomimo całej urzekającej romantiki (ukrainizm sam się narzuca, wybaczcie) tego tekstu – nie jest to moim doświadczeniem, rano długo odwlekałam wstawanie z ciepłego łóżka w zimno i z pewnością nie należało to do najprzyjemniejszych rzeczy, jakie robiłam w życiu. Ale… mimo wszystko: jak ja bym chciała mieć prawdziwy piec, wstawać rano, żeby w nim rozpalić, smażyć na gorącej blasze podpłomyki czy naleśniki! Albo choćby kaflowy, bez fajerek… Choczu żyty tam, de pjecy (chcę mieszkać tam, gdzie są piece), pisze Prochaśko i ja – mimo wszystko – nadal się pod tym podpisuję.

[mo]

Tania Malarczuk, Zabuttia (Zapomnienie)

Przeczytana w oryginale, do czego zmobilizowało mnie spotkanie z Tanią Makarczuk w ramach tegorocznego Festiwalu Conrada (nakład książki dawno się wyczerpał, ale bez problemu ściągnęłam z sieci e-booka, w dodatku za darmo, co niewątpliwie oszczędziło mi kłopotów z – jak by nie było – transgraniczną płatnością, ale niewątpliwie źle świadczy o poszanowaniu praw autorskich na Ukrainie). Dobra wiadomość jest taka, że “Zabuttia” (“Zapomnienie”) można przeczytać po polsku – to jedyna książka Tani Malarczuk, która doczekała się przekładu nad Wisłą (chociaż niezupełnie, bo w mojej przysłowiowej szufladzie leży i pokrywa się warstwą kurzu tłumaczenie zbioru opowiadań “Zwirosłow” [Bestiariusz]).

Usilną chęć przeczytania “Zapomnienia” wzbudził we mnie przeczytany przez autorkę fragment książki – kapitalny – w którym porównuje czas do gigantycznego wieloryba, pochłaniającego, niczym plankton, ludzkie życia. I choć wprawdzie temat książki – zapomniana postać Wacława Lipińskiego, działacza ukraińskiego ruchu niepodległościowego z początków ubiegłego wieku – wcześniej mnie jakoś szczególnie nie zaciekawił, ten fragment uświadomił mi, że to przecież wciąż ta fenomenalna Tania Malarczuk z jej niepodrabialnym sposobem narracji.

Gdybym miała odpowiedzieć na pytanie, co stanowi o wyjątkowości prozy Malarczuk, powiedziałabym – po dłuższym zastanowieniu, jak nazwać to coś nieuchwytnego – że niezwykły, odmienny sposób postrzegania i przeżywania rzeczywistości. Jej bohaterowie zawsze mają w sobie coś z ekscentryków, mają w sobie jakąś nieracjonalność, a jednocześnie są pokazani w swojej powszedniości, są zwyczajni.

Moje dawne obawy, że książka mnie nie porwie się nie sprawdziły, dla mnie – ukrainistki – historia Lipińskiego była ciekawa, ciekawe było śledzenie, jak autorka tchnęła życie w pierwszoplanowe postaci ukraińskiej inteligencji tamtego czasu (jak choćby Iwana Franka, Bohdana Łepkiego czy Jewhena Czykalenkę).

Trudno mi jednak powiedzieć, czy historia walki o ukraińską sprawę w pierwszych dziesięcioleciach XX w. zainteresuje przeciętnego polskiego czytelnika. Tak czy inaczej, wydaje mi się, że postać Lipińskiego – Polaka, który postanowił zostać Ukraińcem, nieszczęśliwego małżonka, gruźlika – ze swoją niejednoznacznością i dramatyzmem, sama w sobie się broni.
A w dodatku obok wątku Lipińskiego jest w książce drugi, równoległy – wątek samej autorki, która urodziła się tego samego dnia co Wacław/Wiaczesław, równo sto lat później. Pisząc “samej autorki” trochę cyganię, bo to raczej fantazja na temat biografii Tani Malarczuk, niemniej tak deklaruje narratorka “Zapomnienia”.

A wodze fantazji zostały puszczone szeroko… Odnajdujemy w postaci autorki-nieautorki ten sam gen odmienności, który zazwyczaj towarzyszy bohaterom Malarczuk. Bohaterka “Zapomnienia” stawia pierwsze kroki jako pisarka (wydaje książkę, ma pierwsze spotkanie autorskie), a jednocześnie mówi o sobie, że jest pozbawioną ambicji królową gnuśności (dosłownie: pleśni), szuka w alkoholu wypełnienia pustki, żyje jakby oddzielona szybą, nie rozumiejąc prawdziwego znaczenia zdarzeń. Jej związki z mężczyznami od gwałtoiwnej fascynacji szybko przechodzą w fazę małżeńską i kończą się równie gwałtownie, jak się zaczęły, bywa, że bez wyraźnego powodu. Wreszcie przychodzi moment, gdy – tak, jak chory na gruźlicę Lipiński – staje się więźniem własnego ciała (i mieszkania), bez wyraźnego powodu cierpiąc na ataki paniki. Podejrzewam, że powodem tym jest trauma, odziedziczona po babce, która, zostawiona na schodach domu dziecka przez ojca – jako jedyna z rodziny przeżyła Wielki Głód.

Taka reakcja na rodzinną przeszłość, na przeszłość swojego poturbowanego przez historię narodu, może wydawać się przesadzona, może wydawać się nieprawdopodobna, ale czy właśnie nie do tego, aby powiedzieć coś dobitnie, pokazać coś jaskrawo – służy literatura?

Gorąco polecam “Zapomnienie”, nieodmiennie żałując, że Tania Malarczuk wciąż jest w Polsce nieodkrytą literacką wyspą.

[mo]

Film

Cienie umarłych przodków (1964), reż. Siergiej Paradżanow
Film radziecki. Reżyseria gruzińska. Literatura ukraińska. Sprawa huculska. Poetycki dramat kostiumowy. A jak komuś tej huculszczyzny mało, to proszę bardzo, zagmatwajmy bardziej. Oto styk Ukrainy z Rumunią i Polską:
Biały ptak z czarnym znamieniem (1971), reż. Jurij Ilienko
Tylko gdzie to obejrzeć?

Posłowie

Od siódmej do piętnastej w soboty i niedziele pojemników nie zbierają na czwartym i drugim piętrze. Nie każda parzysta pani nosi sweterek w tej sposób, że w spodnie wkłada sobie jego przód, tak by klamerką świecić. Nie każda nosi pasek. Niektóra nosi, ale tak nie eksponuje. I tylko Krysia sama myje te okna.

* * *

obrazek na do widzenia:

Comments are closed.

Mission News Theme by Compete Themes.